niedziela, 15 września 2013

Chapter 4

Podniosłam zmęczone spojrzenie z nad przykurzonych martensów i rozejrzałam się po okolicy. Pustkowie nagrzane słońcem. Piach. Piach i nic więcej. Od miesiąca nie widziałam kawałka zielonej trawy. I od miesiąca nie miałam w ustach niczego normalnego. Mało tego. Miesiąc poszukiwań nie dał żadnych rezultatów. Po zaginionych zwiadowcach nie było śladu. Jedyne co mnie cieszyło to to, że jeszcze ani razu nie musiałam do nikogo strzelać. Brzydziłam się zabijaniem. Samo myślenie, że mogłabym wycelować komuś prosto w serce przyprawiał mnie o mdłości. Wyjątek stanowił Styles. Jemu mogłam wbić w serce sztylet i nie poczułabym żadnej różnicy. Niewiele zmieniło się przez ten miesiąc. On nadal był irytujący, a ja nadal chodziłam wściekła.
- Spójrzcie. Chyba znaleźliśmy to czego nam trzeba - wychrypiał Lou. Spojrzałam we wskazanym kierunku. Jakieś trzysta metrów przed nami stała wielka jaskinia obrośnięta bluszczem. Zielonym bluszczem. A kiedy rośliny są zielone to znaczy, że są zdrowe. A jeżli są zdrowe to znaczy, że gdzieś blisko musi być woda.
- No nie wiem. - usłyszałam swój głos. Co ja do cholery wyprawiam?
- Oh, Shannon. Nie bądź tchórzem - prychnęła Liz i z hardą miną ruszyła przed siebie.
- Nie, serio. Coś mi się tutaj nie podoba. - mówiłam szczerze. I nie chodziło o to, że w jaskini było ciemno. Było coś jeszcze. Było podejrzanie cicho.
- Jest ciemno? - oh, szanowny pan Styles. Stęskniłam się. Poczułam, że moje policzki przybierają szkarłatną barwę.
- Shannon. Weź daj spokój. Nie mów, że boisz się ciemności. - dodał z nutką rozbawienia w głosie. Przygryzłam delikatnie wargę. Tak, bałam się ciemności. Od czasu wybuchu. Ale nie pozwolę, żeby ktoś, a już na pewno ON ze mnie drwił!
- Posłuchaj... Ty bezczelny, głupi..
- Ej, ej! - poczułam, że jakaś silna ręka łapie mnie za szlufkę od spodni i odciąga od szatyna. - Nie zaczynajcie od początku. - Liam, mój kochany, starszy brat. Nie, nie był nim. Ale tak się zachowywał. Zauważyłam to niedawno. Każdy z nas miał mimowolnie przypisaną jakąś cechę. W ten sposób się dopełnialiśmy. I tworzyliśmy jedność.
- Dobra ludzie. Szybka decyzja. Jestem pewien, że jest tam bezpiecznie. - wtrącił się dotąd milczący Niall.
- Przekonajmy się - mruknęłam, modląc się w duchu, żeby zmienili zdanie i pozwolili mi już wracać do domu.
Napięłam cięciwę łuku ze strzałą o palącym się grocie, po czym wystrzeliłam prosto do tunelu
.
- Czysto. - ucieszyła się Lizzy i delikatnie podskoczyła. Nic nie mogłam zrobić. Z zaciśniętymi ustami patrzyłam jak wszyscy nikną w mroku jaskini. Westchnęłam cicho i ruszyłam za nimi. Po pięciu minutach przemieszczania się po omacku wyszliśmy na otwartą przestrzeń. Moje oczy nie wierzyły w to co widziały. Tam było pięknie! Wszystko było zielone, a w oddali słyszałam delikatny szum strumyka. Na moje usta wpłynął szeroki uśmiech. Nie gościł on jednak długo. Błogą sielankę przeszył piskliwy jazgot. Poczułam, że nogi uginają się pode mną. Z gąszczu wyłoniły się trzy szaro-brunatne cielska. Usłyszałam jak stojący obok Zayn przeklina pod nosem. Zaschło mi w gardle. Mutanty. Przyszły po nas.
- Formować szyk - głos Liam'a był spokojny. Obrzuciłam go błagalnym spojrzeniem. Nie zrozumiał mojej niemej prośby o pomoc. Stałam na środku polany, oko w oko z niebezpieczeństwem. Serce wybijało nienaturalnie, szybki rytm w mojej klatce piersiowej. Jeden z potworów parsknął, a z pyska poleciała mu ślina. Ruszyły wszystkie trzy. W tym samym momencie i w tym samym celu. Zabić. Mnie.
- Shannon, do cholery! - usłyszałam głośny krzyk i poczułam silne szarpnięcie. W oczach Louis'a malowała się wściekłość. Otworzyłam buzię, żeby na niego krzyknąć. Przecież to nie moja wina. Z mojego gardła wydostał się tylko cichy jęk. Poczułam ponowne szarpnięcie.
- Wycofuj się powoli - polecił Louis, wciskając mi do ręki całkiem nowej generacji pistolet. - i jak będzie trzeba, masz go zabić - dodał kładąc nasick na ostatnie słowo. Przełknęłam ślinę. I Wtedy rozpętało się piekło. Dwa mutany zaatakowały skacząc przed siebie. Gdzieś w tej całej szarpaninie zgubiłam Louis'a i nie mogłam wyzbyć się wrażenia, że zaraz zostanę kolacją dla jakiegoś bezmózgiego mutanta. Wokół mnie kłębiły się chmury popiołu i kurzu. Jęki, krzyki i strzały. Później cisza. I długi, jazgotliwy dźwięk. Pierwszy padł. Niecałą minutę później drugi. Miotałam się we wszystkich kierunkach nie mogąc zidentyfikować, żadnej znajomej sylwetki. Czekałam w napięciu na trzeci upragniony jazgot. Nie nadszedł. Za to nadszedł mój koniec. Z kurzu wyłoniła się monstrualna sylwetka plująca śliną na wszystkie strony. Uniosłam pistolet. Jeden krok. Drugi. Trzeci. Czwarty. Żółte, przerażające ślepia.
- Strzelaj, Shannon, strzelaj do cholery! - usłyszałam jeszcze znajomy, znienawidzony głos. Później stało się coś dziwnego. Wydawało mi się, że umarłam. Ale to niemożliwe bo wszystko doskonale słyszałam i czułam. Najpierw zostałam zwalona z nóg. Poczułam swąd siarki, a następnie okropny ból w lewym ramieniu. Wiłam się, kopałam i krzyczałam. Głośny wystrzał i jeszcze głośniejszy jazgot rozrywał moje błony bębenkowe. Cielsko zaczęło ustępować. Osuneło się ze mnie i opadło na ziemię wzniecając gęsty kurz.
- Shannon! - Liz momentalnie znalazła się przy mnie i pomogła mi wstać. Nogi odmawiały mi posłuszeństwa. Ból ręki był paraliżujący. Kurz zaczął opadać. Widok był przerażający.
- Mocno cię drapnął? - usłyszałam przy swoim prawym uchu i starając się nie krzywić z bólu spojrzałam prosto w zielone oczy Harry'ego.
- Nie, coś ty. Ale jak za jakieś pięć sekund stracę przytomność z nadmiaru utraconej krwi złap mnie proszę. - wychrypiała ironicznie i poczułam, że się osuwam. Zauważyłam jeszcze oczy. Zielone oczy.
 
Bardzo, bardzo, bardzo, bardzo was przepraszam! Nie było mnie tutaj cały miesiąc i jeszcze trochę. Nie wiem jak się tłumaczyć. Nawet nie będę tego robić bo nie mam nic na swoją obronę. Pozostaje mi tylko wierzyć, że jeszcze ktoś tu jest i zechce czytać te wypociny. Będę pisała to opowiadanie nawet dla jednej osoby. Rozdziały postaram się pisać regularnie, w piątki. Więc powinny pojawiać się w niedzielę wieczorem. Wybaczcie, ale 1 liceum [mat-fiz], ale obiecuję się starać. Jeszcze raz bardzo was przepraszam i dziękuję za 19 obserwatorów. Jesteście niesamowici <3 To dla mnie dużo znaczy. Nigdy nie przypuszczałam, że komuś takie ''coś'' się spodoba. Dziękuję i przepraszam.
Jesteście jeszcze? :)
Wasza Majka.
xoxo

środa, 24 lipca 2013

Chapter 3



Budzik to niewyobrażalne zło. Dzwonił i wibrował już od dobrych paru minut wywołując u mnie rosnącą wściekłość. Ściągnęłam z głowy poduszkę pod ,którą próbowałam schować się przed otaczającym mnie światem i wymacałam dłonią znienawidzony przedmiot. Rąbnęłam nim z całej siły o kant łózka ,żeby przestał wydawać z siebie te przeraźliwe piskliwe dźwięki. Kiedy zapadła głucha cisza westchnęłam cicho. Kiedyś tak nie było. Nie potrzebowałam budzika ,budziła mnie mama ,albo tata. Zza okna słychać było radosne okrzyki dzieci grających w piłkę lub bawiących się lalkami. Teraz tego nie było. Najmłodsze dzieciaki żyły w specjalnej części sektora ,tam były najbezpieczniejsze. Mamy i taty nie widziałam od wybuchu. Pamiętam tylko jak schowaliśmy się w bunkrze ,a później obraz zlewa mi się w jedną ,wielką czarną plamę. Wróciłam później do domu ,który domu już nie przypominał. Powybijane szyby ,drzwi wiszące na zawiasach. Czekałam dniami ,tygodniami i miesiącami. Nie wrócili. I wtedy pojawili się ludzie Bloom’a. Przeprowadzali rekrutację nieopodal mojego domu. Nie chcąc umrzeć z monotonii i rozpaczy stałam się jedną z nielicznych zyskując przy tym przyjaciół. Gdyby teraz ich zabrakło nie wiem, co bym zrobiła. Chyba nie przeżyłabym po raz drugi tak bolesnej rozłąki z bliskimi mojemu sercu osobami. Zrzuciłam z siebie brązowy koc i poczłapałam do łazienki. Po jakimś czasie doprowadziłam tę ruderę do stanu używalności. Tak ,zrobiłam to sama. Stałam pod strumieniem lodowatej wody beznamiętnie namydlając ciało. Szara codzienność mnie przytłaczała. Coraz ciężej żyło mi się z myślą ,że dawna rzeczywistość nie wróci. Musiałam nauczyć się bytować od nowa. Tak jak dziecko uczy się chodzić. Wychodząc z domu sięgnęłam jeszcze po bułkę. Była już lekko czerstwa. Dopiero świtało. Bezpańskie psy i koty przechadzały się pustymi ulicami skacząc sobie do gardeł. Jak zawsze ,codziennie rano wstąpiłam na zdezelowany już cmentarz.
- Cześć dziadku – wyszeptałam pochylając się nad niewielkim nagrobkiem ,a raczej tym co z niego zostało. – u ciebie chyba się dużo nie zmieniło ,co? – uśmiechnęłam się lekko – u mnie zresztą też nie. Tylko Bloom ostatnio ciągle się wścieka. Dzisiaj mamy jakąś niewyobrażalnie ważną odprawę. Wiesz – zniżyłam nieco głos – trochę się boję, że każe nam zabijać. A ja nie chcę zabijać. Nawet takich mutantów. – westchnęłam cichutko i rozejrzałam się dookoła. Nie chciałam się przyznawać ,że zabijanie wywołuje u mnie sprzeczne emocje. Wstałam otrzepując kolana żegnając się cicho z dziadkiem i ruszyłam na odprawę.

***

- Styles jest sierotą – oznajmił Bloom. Dosłownie i w przenośni ,pomyślałam i zanim zdążyłam się opamiętać z moich ust wydostał się cichy chichot. Generał warknął ,a Lou posłał mi spojrzenie typu jesteś nienormalna. Przygryzłam dolną wargę i postanowiłam się ogarnąć. – żył na własną rękę pomiędzy sektorami. Od dziś będzie z wami w oddziale.
- Ale jak to? – wyrwało mi się. Znowu. – z całym szacunkiem ,ale generała chyba pogięło! – spojrzałam na Bloom’a i już wiedziałam ,że tego wybuchu mi nie daruje. – przecież może być szpiegiem ,albo zdrajcą. – dodałam po chwili zmuszając się do słabego uśmiechu.
- Uważasz mnie za idiotę Shannon? – spytał spokojnie patrząc mi prosto w oczy. Zaprzeczyłam nerwowym potrząśnięciem głowy. – i słusznie. –mruknął. – jeszcze jeden taki wybuch i zaprzyjaźnisz się ze szczotką i męskimi ubikacjami. – uśmiechnął się promiennie. Skarciłam się w duchu. Głupia. Głupia. Jestem głupia.
- Wyruszacie na misję – głos Bloom’a znowu był wyprany z emocji. - Ostatnio z różnych części sektora znikają zwiadowcy, macie się dowiedzieć, dlaczego i w miarę możliwości znaleźć i odstawić w jednym kawałku. Tu macie wszystkie potrzebne informacje o nich - położył na stole błękitno-granatowy nośnik pamięci. - Oczywiście Styles jedzie z wami.- dodał i wyszedł bez słowa. Liam sięgnął po urządzenie i zwrócił się do mnie.
- Przynajmniej znajdziemy Will’a. – uśmiechnął się pocieszająco.
- Życie ci niemiłe? – zagadnął Zayn. – dziewczyno, naskakujesz na własnego generała dwa razy w ciągu dwóch dni. – wzruszyłam ramionami. I w tym momencie przyszedł Harry. Uśmiechnął się ironicznie ukazując w policzkach urocze dołeczki. Zaraz. Chwila. Czy ja właśnie powiedziałam urocze? Chyba powinnam się poważnie zastanowić nad pytaniem czy jestem normalna. Serio. Westchnęłam w duchu i postanowiłam ignorować intruza.
- Patrzcie – przykuł naszą uwagę Niall odwracając w naszą stronę ekran z danymi ,które znajdowały się na nośniku.
Will Rossi – moje serce podskoczyło. Lekko wypłowiałe ,blond włosy i miodowe oczy. Tak ,dawno go nie widziałam. Wiktoria Komova - Nawet ładna, wyraźnie zarysowane kości policzkowe, delikatny podbródek, błękitne oczy, ładnie skrojone, pełne usta, jasne blond włosy, wyglądała jak porcelanowa laleczka ,ale cały efekt psuło drwiące spojrzenie ,które rzucała. Skrzywiłam się. Poczułam jakby wierciła mi w brzuchu dziurę tym swoim niebieskim spojrzeniem. Lucas Anderson – blada twarz ,dużo piegów ,niebieskie oczy i tajemniczy uśmiech.
Pod wszystkim nazwiskami widniał duży ,czerwony napis ZAGINĘLI.
Przełknęłam ślinę. No nic. Misja jak każda inna. Przecież nie będę musiała nikogo ani niczego zabijać ,prawda?

dzisiaj króciutko. nie jestem zadowolona z tego rozdziału ,jest jakiś taki nijaki. no nic. :)
jaka pogoda u was? u mnie dzisiaj trochę pochmurnie ,ale nie jest źle. dziękuję ,dziękuję za 9 obserwatorów. *.* kocham was <3 i rachu ,ciachu proszę o komentowanie! 
dziękuję. 
ściskam.
xoxo

środa, 17 lipca 2013

Chapter 2



- Możecie powiedzieć temu gorylowi ,żeby zabrał mi tą zabawkę sprzed twarzy? – zapytał.

Zapadła krępująca cisza. Podejrzewam ,że w głowie każdego z nas głębiły się te same myśli. Co on tu robi? Jesteśmy daleko za barierą północnego sektora. T u t a j życia nie ma. Przyjrzałam się dokładniej nieznajomemu. Zielone oczy ,brązowe ,kręcone włosy i wyświechtany płaszcz koloru brunatnego. Był wychudzony. Usłyszałam za sobą chrząknięcie.
- Jak się nazywasz? – w duchu klepnęłam się w czoło. Że też dopiero Louis był na tyle mądry ,żeby zadać pytanie ,na które każdy z nas chciał poznać odpowiedź.
- Harry. – odpowiedział jak gdyby nigdy nic i wbił w nas spojrzenie swoich zielonych tęczówek.
- A co tutaj robisz? – spytała niepewnie Liz. Rozmowa ciągnęła się jak zużyta guma balonowa. I zanim chłopak raczył nam odpowiedzieć wtrącił się Liam.
- Nie chcę przerywać tak interesującej rozmowy ,ale zostało pół godziny do zmierzchu. Jeżeli nie chcemy zostać kolacją dla naszych uroczych kreatur musimy się zbierać.
- A co z nim? – odezwał się już dłużej milczący Zayn. Zapadła cisza. Znowu.
- Cóż. Musimy wziąć go ze sobą. – Liam podrapał się po głowie. – Lizzy ,zabierzesz go? – Niall spojrzał oburzony na chłopaka, na co ten ciężko westchnął.
- Dobra – mruknął – ja go wezmę.
- Go ma imię – świetne. Czyli nasz nowy przyjaciel umie jednak mówić.
- Nie marudź – warknął Payn – tylko ładuj się na siedzenie. – dodał odpalając silnik. Wymieniłam z Liz zaniepokojone spojrzenia. Rozumiałyśmy się bez słów. Chłopak był podejrzany i trzeba było go sprawdzić. I to szybko.

*****

Szłam ciemną ulicą. Już nie było tak przyjemnie. Ze starych budynków sektora zwisały pourywane kable ,z których tliły się złowieszczo iskry. Kierowałam się do opuszczonego tunelu. Tam mieszkał Szczur. Jest najlepiej poinformowaną osobą w naszym sektorze. Wie więcej niż porucznik Bloom.
- Szczur , jesteś tutaj? – rzuciłam w ciemność rozglądając się we wszystkie strony.
- Zależy, kto pyta – usłyszałam kpiący głos przy uchu. Z mroku wyłonił się na oko siedemnastoletni chłopak. Wyglądem przypomina gryzonia. Lekko wystające jedynki, włosy nieokreślonego koloru i te małe rozbiegane oczka. Brakuje mu jeszcze tylko łysego ogona i wąsików.
- Przestałbyś się wydurniać – syknęłam sięgając do plecaka. – do rzeczy – rzuciłam mu pudełko pełne naboi – co wiesz o niejakim Harry’m Styles’ie?
- Przepraszam? – uśmiechnął się sztucznie. Zmroziłam go spojrzeniem i wyciągnęłam z plecaka pistolet ,który po chwili wylądował w jego rękach.
- Lubię robić z tobą interesy – posłał mi pełne wyższości spojrzenie i odchrząknął – eh , Styles ,Styles. – patrzyłam na niego wyczekująco – Nie można powiedzieć o nim za dużo. Nikt nie wie, co się stało z jego rodzicami. Wiem tylko ,że przez jakiś czas żył na własną rękę między jednym sektorem ,a drugim. Musi być z niego twarda sztuka skoro jeszcze żyje.
- I co ,to wszystko? – spytałam oburzona. Mały padalec. Znowu mnie przechytrzył.
- A co? – prychnął – spodziewałaś się całego życiorysu?
- Tego dowiedziałabym się od Bloom’a. – warknęłam. Wspominałam ,że jestem bardzo nerwową osobą?
- Życie – wyszczerzył swoje żółte zęby w diabolicznym uśmiechu i po prostu sobie odszedł. Zmieliłam na ustach ciężkie przekleństwo i policzyłam do dziesięciu. Nie będę traciła nerwów z byle powodu. A już na pewno nie z powodu głupiego ,niedorozwiniętego Szczura. Złapałam plecak i ruszyłam w kierunku sali treningowej.
Kiedy wychodziłam z szatni przebrana do treningu nadal byłam wściekła. Głupi ,głupi Szczur. Jak mogłam się dać tak zmanipulować? Zaczęłam się też zastanawiać nad nową wymówką. Przecież musiałam jakoś wyjaśnić zniknięcie całego pudełka naboi i pistoletu i to nie byle, jakiego. Zacisnęłam oczy ze złości. Czasem moja własna głupota mnie przerastała. Już chciałam pchnąć drzwi do sali ,ale widok Liz i Niall’a mnie powstrzymał. Stanęłam cichutko za przeszklonymi drzwiami. Żadnych ruchów. Wtedy mnie nie zauważą. Walczyli na kije. Tak! Świetne wyposażenie ,tak na marginesie ,ale nic nie poradzę – takie uroki wojny. Blondyn kompletnie nie mógł się skoncentrować ,czemu naprawdę się nie dziwię. Płaski ,wręcz idealny brzuch Lizzy wzbudzał zachwyt u płci przeciwnej i chorobliwą zazdrość u naszych rówieśnic. Trzask. Dziewczyna jednym ruchem podcięła Horan’owi nogi i leżał jak długi na spranej już macie. Zachichotałam cicho. Z ust chłopaka wydobył się cichy jęk.
- Wszystko w porządku? – zatroskana Liz pochyliła się nad poszkodowanym. – Wiesz ,myślałam ,że się tego spodziewasz. – uśmiechnęła się leciutko chcąc ukryć ironię. Chłopak parsknął jak młody źrebak i po chwili dziewczyna leżała obok niego ,a już w następnej on pochylał się nad nią. Blisko. Czekajcie. Chcę ,żebyście dobrze to sobie wyobrazili. Blisko. Jeszcze bliżej. Bardzo blisko. Już?
- No całuj – wymsknęło mi się.
- Proszę ,proszę. Mama cię nie nauczyła ,że nie wolno podglądać? – zesztywniałam ,żeby moment później odwrócić się i zdzielić natręta. Ku mojemu zaskoczeniu cios został zablokowany i boleśnie unieszkodliwiony. Krzyknęłam zdezorientowana ,potykając się o własne nogi. Kiedy już wylądowałam boleśnie na pupie spojrzałam z irytacją na przybysza. Burza loków. Zielone oczy.
- Harry – wysyczałam ,chociaż bóg mi świadkiem ,że chciałam powitać go bardziej przyjaźnie.
- Tak mam na imię – wyszczerzył zęby w uśmiechu ,pochylając się i wyciągając dłoń w moim kierunku. Dosyć niegrzecznie ją trąciłam i z resztkami godności podniosłam mój ,już i tak obity tyłek z podłogi.
- Co ty tu robisz? Powinieneś być przesłuchiwany, przez co najmniej dziesięciu urzędasów! – opanowałam drżenie mojego głosu.
- Kazano mi poćwiczyć z wami. – oparł się nonszalancko o przeciwległą ścianę i wbił we mnie swoje świdrujące spojrzenie. Mruknęłam pod nosem coś niezrozumiałego i z hukiem otworzyłam drzwi do Sali treningowej. Liz i Niall odskoczyli od siebie jak oparzeni i obecnie mało mnie obchodziło jak bardzo romantyczną scenę im przerwałam. Chwyciłam kij rzucając go od razu w kierunku Styles’a ,który ku mojemu rozczarowaniu i mojej wściekłości zręcznie go złapał i posłał mi pełen wyższości uśmiech. Zaatakowałam bez ostrzeżenia. Jednak chłopak nie dał się zaskoczyć. Pewnie trzymał kij i ze znudzoną miną odparowywał moje uderzenia. Z każdą minutą byłam coraz bardziej wściekła ,a on coraz bardziej rozbawiony. Zabiję go. Nie zdążyłam. Wytrącił mi kij z ręki ,który potoczył się z gracją na drugi koniec Sali. Patrzyłam oniemiała raz na swoją dłoń ,raz na Harry’ego ,a raz na kij.
- Szkoda ,że teraz nie widzisz swojej miny – parsknął radośnie jakby był to najlepszy żart pod słońcem. – ale tak po za tym to całkiem nieźle – mrugnął do mnie ,a mnie zalała fala gorąca. On nie dożyje jutrzejszego ranka. O b i e c u j ę.
- Macie się stawić jutro na odprawę. Punktualnie o siódmej rano – popatrzył się na moich przyjaciół ,a później opuścił salę. Przełknęłam głośno ślinę i spojrzałam na Liz. Na jej twarzy malował się szeroki ,irytujący uśmiech.
- No co? – warknęłam.
- A nic. – uśmiechnęła się ,o ile to możliwe ,jeszcze szerzej i pociągnęła zdezorientowanego Niall’a w kierunku wyjścia. Kiedy zatrzasnęły się za nimi drzwi ,z całej siły kopnęłam pojemnik z kijami.
- Głupi Styles – mruknęłam i jeszcze raz obrzuciłam pojemnik nienawistnym spojrzeniem. 

zachęcam do komentowania. :) 
 

sobota, 13 lipca 2013

Chapter 1



Ludzie od zawsze chcieli przewidzieć koniec świata. Bawili się w jasnowidzów ,czarodziei i magików wymyślając coraz to bardziej absurdalne przyczyny zakończenia ziemskiego życia. W końcu wszystko się uspokoiło. Ludzie przestali się obawiać nieba ,które może spaść im na głowę. Do czasu. Wyczekiwany koniec ludzkiego istnienia nastąpił ,ale nie tak jak wszyscy się tego spodziewali.
W Japonii prowadzono ściśle tajne badania z użyciem promieniowania jądrowego. To nie mogło się udać. Przeciążenie było ogromne na skutek, czego reaktory się przegrzały. Nastąpił wybuch ,który pochłonął całą Japonię ,90% kontynentu azjatyckiego i doszczętnie zniszczył resztę świata. Promieniowanie gnane silnymi prądami powietrza dotarło w każdy zakamarek kuli ziemskiej. Tym ,którym nie udało się uciec wyrosła dodatkowa para płuc ,a ciało zostało pokryte śluzem. Ręce wygięły się w nienaturalny sposób ,a twarz zamieniła się w odrażający ,ale doskonale uzębiony pysk. To już nie byli ludzie. Nasi sąsiedzi ,kuzyni ,wujkowie zostali bezceremonialnie zmienieni w bezduszne kreatury ,które żywiły się ludzkim mięsem. Od tego wydarzenia na ruinach niegdyś szczęśliwej ziemi powstały dwa sektory. Północny i południowy.
 Ale jest jeszcze coś.
Jesteśmy my.
Grupa doskonale przystosowanych i wykwalifikowanych szpiegów. Pojawiamy się i znikamy jak za dotykiem czarodziejskiej różdżki. Dbamy aby ,żadna zmutowana postać nie przedostała się do naszego skromnego państewka. Jest nas niewielu. Większość z nas poległa przy bliższym spotkaniu z potwornymi kreaturami. Pojedynczo łatwo nas wykończyć ,ale razem tworzymy niedościgniętą grupę działaczy wojennych.
Niall i Louis to świetni wynalazcy.
Liam to mózgowiec. Nie oszukujmy się ,nie nadaje się do pracy w terenie ,ale w rozgryzaniu łamigłówek jest niezastąpiony.
Zayn’a mamy od zadań siłowych, jeśli trzeba coś rozwalić, przenieść lub ewentualnie komuś przyłożyć on się tym zajmie.
Lizzy jest najlepszym szpiegiem, jakiego znam. Swoją niepozorną słodkością i delikatnością potrafi uśpić wroga ,wyciągnąć ważne informacje i później rozpłynąć się jak we mgle. Mimo wszystko jest to krucha dziewczyna. Kiedyś jej ojciec razem z innymi mężczyznami udał się za zwiady. Nie zdążyli wrócić przed zachodem słońca. Konsekwencje były opłakane. Nigdy nie widziałam Lizzy w takim stanie. Zamknięta w swoim pokoju przez pół roku tępo wpatrywała się w zdjęcie swojego ukochanego ojca. Stałam godzinami pod drzwiami razem z Niall’em pilnując ,żeby głupiego nie strzeliło jej do głowy.
- Wiesz Shannon ,chciałbym ,żeby moja dawna Lizzy wróciła – przerwał ciszę ,a ja spojrzałam na niego. Chrząknęłam. Nie nadawałam się do pocieszania.
- Myślę ,że czas leczy rany i Liz już niedługo do nas wróci. Trochę cierpliwości – zmusiłam się do bladego uśmiechu i położyłam mu rękę na ramieniu w opiekuńczym geście.
Któregoś dnia rysowałam mapę terenu. Specjalizowałam się w geografii i przyrodzie. Cały sektor znałam jak własną kieszeń. W pewnym momencie włosy zjeżyły mi się na głowie. Znałam to uczucie. Ktoś mnie obserwował. Sięgnęłam do szuflady udając ,że wyciągam ołówek i  ze zwinnością jaszczurki odwróciłam się w stronę intruza z pistoletem w dłoni. Celowałam prosto w serce Liz. Wypuściłam powietrze z ulgą wiedząc, co mogłam zrobić. A już po chwili stałam w objęciach szatynki.
- Nawet nie wiesz jak się cieszę – wyszeptałam ,jeszcze mocniej zaciskając ramiona wokół przyjaciółki.
- Dzięki ,że ze mną byliście ty ,Niall i wszyscy – odparła uśmiechając się ,czego nie robiła od bardzo dawna.
- Chodź – pociągnęłam ją w stronę Sali treningowej – musimy wszystkim oznajmić ,że stara ,dobra Liz wróciła – uśmiechnęłam się promienie – wszyscy się martwili ,a Niall już najbardziej. – dodałam nieco złośliwie wiedząc ,że Liz ma słabość do naszego blondyna. Ta jakby w ogóle nie słysząc ironii w moim głosie skinęła radośnie głową i pociągnęła mnie w wyznaczonym kierunku. Niedane było nam jednak dojść na salę treningową. W sektorze rozległ się przeraźliwy dźwięk trąbki. Generał Bloom nas wzywał. Popatrzyłyśmy na siebie z uwagą z głośnym westchnięciem ruszyłyśmy w kierunku bazy. Z całym szacunkiem ,ale ma on pierwszorzędne wyczucie czasu. Do Sali wpadłyśmy ostatnie ,ale przywitały nas radosne okrzyki. W jednej sekundzie Liz była otoczona i ściskana przez trzech wysokich chłopaków.
- Koniec tych czułości – dało się słyszeć ciche warknięcie. Yhym. Generał Bloom w swoim ulubionym nastroju: „lepiej nie podchodź ,mam spluwę ,nie zawaham się jej użyć.” – miło cię znów widzieć Lizzy – zdobył się na słaby uśmiech.
- Jakieś wiadomości od Will’a? – wyrwałam się zanim Bloom zaczął wyjaśniać powód naszego nagłego zebrania. Tak dla wyjaśnienia – Will to zwiadowca. Nie wrócił jeszcze ze swojej wyprawy. Zaczynałam się martwić. Odpowiedziały mi ciche pogwizdywania ze strony Zayn’a. Gdyby spojrzenie mogło zabijać on byłby już martwy.
- Nie. I spokój mi tam. Nadal nie wiem jak zostaliście szpiegami. – burknął generał ,a ja przewróciłam oczami pilnując ,żeby tego nie zauważył. – a teraz do rzeczy. Z odczytów wynika – zerknął do swojego magicznego urządzenia - że przekaźnik na południu zarejestrował bardzo silne skoki energii, sprawdźcie to.
- I to wszystko? – spytałam zaskoczona. Zazwyczaj wymagane jest od nas więcej.
- Coś się stało McLain?- oczy Bloom’a pociemniały. Czy mi się wydaje ,czy on ostatnio jakiś taki nerwowy jest?
- Nie – zapewniłam gorliwie – ja tylko myślałam…
- To nie myśl za dużo – warknął i wyszedł trzaskając drzwiami. Na boga! Co ja mu znowu zrobiłam? Wypuściłam powietrze z czując jak nabiera we mnie wściekłość. Parsknęłam cicho i odwróciłam się do przyjaciół.
- Stary piernik – mruknęłam, czym wywołałam cichy chichot u współtowarzyszy.
- Ruszajmy – zawyrokował Liam. Posłałam mu pytające spojrzenie. Ten tylko skinął twierdząco głową dając mi do zrozumienia ,że dzisiaj wybiera się z nami. Uśmiechnęłam się delikatnie i skierowałam się ku wyjściu.

****

Na horyzoncie było już widać przekaźnik. Szybko się uwinęliśmy i już po chwili staliśmy przed odstraszającym ,opuszczonym budynkiem.
- Idziemy na najwyższe piętro. Z tego co pamiętam tam był główny komputer. – odezwała się Liz i zwróciła się do Zayn’a – zostań. Będziesz nas osłaniał. – brązowooki tylko się uśmiechnął.
-Tylko może z łaski swojej najpierw patrz, potem strzelaj.- dodał Louis
- Matko, już wszystkie rozrywki człowiekowi zabieracie – mruknął chłopak.
- Ostatni o mało mnie nie oskalpowałeś! - podniósł głos Niall.
- Nie przesadzaj – przez twarz bruneta przebiegł cień uśmiechu.
- Zachowujecie się jak przekupy na targu - usłyszeliśmy głos Liam’a - Skupcie się na zadaniu.
Pokręciłam głową i chcąc ukryć uśmiech ruszyłam do drzwi wiszących na jednym zawiasie. Wspięliśmy się na kręcone schody mijając obskurne i obdrapane ściany budynku.
- Myślałam ,że mutanty są za głupie ,żeby się tu dostać. – wyraziłam swoją opinię.
- A ja myślę ,że ich nie doceniamy – odpowiedział konspiracyjnym szeptem Lou. Wzruszyłam tylko ramionami. Po przeszukaniu przekaźnika nie znaleźliśmy nic podejrzanego. Zaczęłam się irytować.
- Zayn zgłoś się – warknęłam do krótkofalówki. Odpowiedziała mi głucha cisza – Malik jak robisz sobie ze mnie jaja to zrobię ci z siedzenia jesień średniowiecza - zagroziłam. Nadal nic.
- Liam ,ile zostało do zachodu? – zapytała zaniepokojona Liz.
- Niewiele – zagryzłam wargę. No i co my mamy teraz zrobić?
- Tutaj już raczej nic nie znajdziemy - powiedział Niall - Lepiej chodźmy do Zayn’a -oznajmił i zaczął schodzić.
- Jeżeli jeszcze żyje – burknął Louis. Razem z Niall’em i Liam’em zachichotaliśmy, ale Liz skarciła nas wzrokiem.
Po pokonaniu wszystkich stopni zobaczyliśmy mulata mierzącego miotaczem w jakiegoś chłopaka.
- Możecie powiedzieć temu gorylowi, żeby zabrał mi tą zabawkę sprzed twarzy? – kim był i co do cholery robił poza granicami sektora? 

dziękuję pięknie Notri za wspaniały szablon. :3 na razie was tu niewiele ,ale żywię gorącą nadzieję ,że to się zmieni. jeżeli już tu jesteś skomentuj ,proszę. dla Ciebie to chwila ,a dla mnie niewyobrażalna radość. 
ściskam. xoxo 

czwartek, 11 lipca 2013

Prologue



Dzisiaj nie ma już nic ,a jutro nie ma już przyszłości. Jesteśmy ostatnimi ludźmi na zalanej słońcem ziemi. Po za sektorami nie ma już życia. Tylko bezkresne pustynie. Nie jesteśmy tu sami. Otaczają nas bezmózgie ,bezduszne ,żądne krwi mutanty. Są wśród nas ,żyją ,bytują i czekają na odpowiedni moment ,żeby nas zaatakować.

Czy uda nam się powstrzymać inwazję nieproszonych gości? Zbudować lepsze ,bezpieczniejsze jutro? Cześć. Jestem Shanon McLain i chciałabym żyć jak normalna nastolatka. Ale teraz muszę pamiętać ,że jutro nie ma już żadnych zasad.*

*fragm. „Jutro” J.Marsden

witam wszystkich serdecznie. chyba nie trzeba dużo mówić. mam nadzieję ,że będzie się wam podobało.